czwartek, 31 stycznia 2013

O muzyce country jeszcze słów kilka...

Country to jeden z mych ulubionych gatunków muzycznych. Niestety w Polsce ta muzyka nie jest zbyt popularna a media skrzętnie omijają ten nurt. Mamy co prawda Piknik Country w Mrągowie, ale moim zdaniem to trochę za mało.
Jednak  nie zawsze tak było. Należę do pokolenia osób wychowanych na radiowej Trójce, która zatrudniała  wyjątkowych prezenterów muzycznych: Wojciecha Manna, Marka Niedźwiedzkiego czy Korneliusza  Pacudę. Ten ostatni przez wiele lat prezentował w swych audycjach muzykę country. To właśnie dzięki niemu poznałam tak wspaniałych wykonawców, jak Willie Nelson, Johnny Cash, Patsy Cline, Dolly Parton, Kenny Rogers, Kris Kristofferson czy Tammy Wynette. Byli oni twórcami i wykonawcami wielu pięknych standardów muzycznych, do dziś chętnie śpiewanych przez młodych piosenkarzy, wywodzących się nie tylko z nurtu country.
Taką piosenką jest utwór "Crazy", napisany przez Willie'go Nelsona i zaśpiewany przez Patsy Cline.
"Crazy" zaliczana jest dziś do pięciuset najpiękniejszych piosenek w historii muzyki rozrywkowej. Tammy Wynette wyśpiewała inny wielki przebój "Stand by Your Man".

Willie Nelson to wykonawca, który w swoim repertuarze ma ogromną ilość wspaniałych utworów. Jednym z nich jest  "Always on my mind"- wieczny evergreen,  spopularyzowany niegdyś przez  Elvisa Presleya.
Do moich ulubionych wykonawczyń muzyki country należy również Dolly Parton. Jej piosenka "Jolene" budzi mnie co rano i niezmiennie dodaje mi energii na cały dzień.

                                            Dolly Parton

Cieszy to, że młode pokolenie wykonawców sięga po to niezmierne bogactwo, jakim jest muzyka country i nawiązuje do pięknych tradycji muzyków starszego pokolenia.
Przykładem może być Shania Twain, śpiewająca w duecie z Willie Nelsonem oraz Sara Evans w nowej wersji "Stand by Your Man".

środa, 23 stycznia 2013

Spacer po linie

Czas biegnie bardzo szybko. Już prawie koniec stycznia a ja nie mogłam się dotąd  zmobilizować, aby coś napisać. Życie, jak to zwykle bywa, zweryfikowało moje wcześniejsze plany. Zapowiadany koncert niestety się nie odbył ze względu na zbyt niską frekwencję.  Szkoda, gdyż duchowo byłam już nastawiona na sentymentalny wieczór wspomnień. Jego bohaterem miał być Bohdan Łazuka, aktor i piosenkarz, który w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wypełniał swymi występami Salę Kongresową. Teraz nie zdołał zapełnić nawet sali na 300 osób. Cóż, wszystko się zmienia, sława przemija a młodzi ludzie znajdują sobie nowych idoli.  Takie życie.
Nasz pobyt w Poznaniu, aczkolwiek bardzo miły, to jednak naznaczony był mało sprzyjającą, zimową aurą. W związku z tym planowany spacer po mieście ograniczyliśmy do odcinka pomiędzy gmachem Opery Poznańskiej a Placem Wolności. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiedzie w sympatycznej chińskiej restauracji, która kiedyś, dawno temu wyglądała zupełnie inaczej. Restauracja inna ale miejsce to samo. To właśnie tutaj, wiele lat temu odbyło się przyjęcie z okazji mojego absolutorium.
Weekend w Poznaniu spędzaliśmy w towarzystwie syna i jego żony, którzy zadbali o to, abyśmy byli zadowoleni i aby niczego nam nie brakowało. I rzeczywiście tak było a prawdziwym hitem naszego pobytu były jabłka zapiekane w cieście francuskim, serwowane przez synową wraz z gorącą kawą z ekspresu,  oraz trzaskający ogień na kominku, który pozwolił nam się ogrzać w zimowy wieczór.
Niespodziewanie ostatnie dni dostarczyły mi jeszcze innych doznań, tym razem bardziej muzycznych. Wszystko za sprawą filmu "Spacer po linie", będącego biografią słynnego amerykańskiego muzyka Johnny'ego Casha. Film opowiada o trudnym dzieciństwie artysty, braku akceptacji ze strony ojca oraz o początkach kariery Johnny'ego. Jednak głównym motywem filmu jest jego wielka miłość do June Carter, wykonawczyni muzyki country, aktorki oraz autorki tekstów, która na scenie występowała od dziesiątego roku życia. Młody Johnny słuchał w radio piosenek wykonywanych przez June i również marzył o karierze muzycznej. Udało mu się zaistnieć na scenie dopiero w wieku dwudziestu kilku lat, dzięki małemu studiu muzycznemu, które szukało nowych talentów. Nagrał własną piosenkę, która szybko stała się przebojem i zaczął występować w towarzystwie takich sław, jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis i...June Carter.   Wspólne występy June i Johnna były początkiem ich  niełatwej miłości. Niełatwej, gdyż oboje byli już w związkach i mieli po dwoje dzieci. Na dodatek Johnny zaczął mieć problemy z alkoholem i narkotykami.  Nawet wówczas, kiedy ich nieudane małżeństwa rozsypały się, June konsekwentnie odrzucała propozycje matrymonialne Johnny'ego. Jednak w trudnych chwilach zawsze była przy nim i to ona właśnie pomogła mu wyjść z nałogów i wrócić na scenę. Ponieważ nadal odrzucała jego oświadczyny, nie chcąc komplikować życia obojgu, Johnny Cash zdobył się na krok szalony: oświadczył się June na scenie podczas wspólnego  występu w obecności wielotysięcznej widowni. Tym razem oświadczyny zostały przyjęte. Ślub obojga odbył się w 1968 roku, po dwunastu latach znajomości.
Johnny Cash i June Carter Cash żyli i występowali wspólnie jeszcze 35 lat. Zmarli oboje w tym samym 2003 roku. Pierwsza odeszła June, kilka miesięcy później młodszy o trzy lata Johnny.
Przed śmiercią zdążyli jeszcze zapoznać się z projektem filmu biograficznego"Spacer po linie" i osobiście wybrać odtwórców głównych ról: Joaquina Phoenixa i Reese Witherspoon. Ta ostatnia za rolę June Carter otrzymała w 2006 roku statuetkę Oskara.
Moje osobiste wspomnienie, związane z twórczością Johnnego Casha sięga roku 1987, kiedy to artysta był gościem  festiwalu w Sopocie. Dał wówczas pamiętny koncert, na którym zaprezentował wszystkie swoje największe przeboje m.in. "Ring of fire", "Walk the line", "A Boy Named Sue". Na scenie towarzyszyła mu oczywiście June Carter a także inni członkowie rodziny. Od tego momentu zaczęła się moja wielka fascynacja Jonnym Cashem, choć jego dokonania artystyczne znałam już wcześniej z audycji Korneliusza Pacudy, który w radiowej Trójce prezentował muzykę country.
Najsłynniejszy duet, który wykonywali Jun i Johnny Cash na scenie to piosenka "Jackson" .

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Domek bez adresu...

Styczeń to miesiąc, który wywołuje u mnie dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nie przepadam za nim, bo to przecież zima, chłód na dworze, wcześnie zapadające ciemności i inne wynikające z tego niedogodności, jak choćby zimowa jazda samochodem.
Z drugiej strony myślę, że to jednak dla mnie przyjemny miesiąc. Jesteśmy w znaku Koziorożca i  właśnie  ta okoliczność powoduje, iż mogę sobie pozwolić na realizację pewnych skrywanych dotąd, choć całkiem drobnych marzeń.
W tym roku takim drobnym marzeniem jest spędzenie  "kulturalnego" weekendu w Poznaniu oraz koncert pewnego pana, który kiedyś, dawno temu rzucił na mnie swój urok osobisty.
Jeżeli uda się te plany zrealizować, to oczywiście postaram się zdać relację na blogu.
W tych dniach krystalizują się również nasze plany wakacyjne. Po trzech latach starań udało się nam wreszcie zamówić noclegi w Murowańcu- jedynym schronisku w Tatrach, w którym jeszcze nie nocowaliśmy. Możemy zatem myśleć o bardziej śmiałych eskapadach w Dolinie Gąsienicowej,  niż tylko przejście nad Czarny Staw. Zapowiada się więc bardzo ekscytująco, szkoda, że do lata jeszcze tyle czasu, bo prawdę mówiąc bardzo już się stęskniłam za górami.