poniedziałek, 24 czerwca 2013

"Dajcie pożyć konie, dajcie. Dajcie dożyć konie..."

W ostatnim czasie dałam się ponieść nurtowi zdarzeń, choć przyznam, że moje myśli były jakby trochę obok. Próbuję pewne rzeczy zrozumieć i zaakceptować, ale nie do końca potrafię. Widzę też wiele ułomności w sobie a im bardziej się w nie zagłębiam, tym mocniej one ze mnie wychodzą.
Generalnie czas jest bardzo przyjemny. Plony truskawkowo-czereśniowe okazały się obfite i mogę powiedzieć, że wreszcie nasyciłam się smakiem i kolorem tych owoców, które lubię najbardziej na świecie. Mogłam też się cieszyć obecnością mojej wnuczki i uczestniczyć w jej radosnych zabawach.
Miłą dla mnie niespodzianką były dwa zaproszenia na spotkania, które mogłabym określić jako wspomnieniowe. Jedno od moich dawnych wychowanków, którzy dziś są już dorosłymi ludźmi. Jednak wspólna więź pozostała i myślę, że nie da się jej przecenić ani wycenić w dzisiejszym tak bardzo obliczonym świecie. Mimo utraty kontaktu na wiele lat wystarczył moment, aby powrócić do tych serdecznych relacji, które łączyły nas od pierwszego dnia znajomości. Nie zawsze tak się dzieje, ale w tym przypadku mogę mówić o wyjątkowym szczęściu do wyjątkowych ludzi.
Drugie zaproszenie związane było z rocznicą powstania Bractwa Turystycznego, do którego należę. Ostatnio nieco mniej się udzielam, ale zawsze chętnie jadę na spotkanie z ludźmi, którzy mają pokrewne do moich zainteresowania i którzy tak jak ja uwielbiają wędrowanie po różnych zakątkach Polski.
W ostatni weekend po dłuższej nieobecności odwiedził nas syn z żoną. Tak bardzo już się za nimi stęskniłam. Mimo, iż nie mieszkają zbyt daleko to jednak nadmiar codziennych obowiązków nie pozwala im na częste wyjazdy z Poznania. Może wakacje będą nieco łaskawsze w tym względzie, z drugiej strony pomału przyzwyczajam się do myśli, że moje dzieci żyją już własnym życiem. Szczęściem jest to, że jak na razie mogą się realizować  w Polsce i nie muszą wyjeżdżać za granicę.
W świecie muzycznym dwie rzeczy poruszyły mnie ostatnio najbardziej: śmierć Marka Jackowskiego i występ Natalii Sikory na festiwalu w Opolu.
Marek Jackowski to cała epoka w historii naszej muzyki rozrywkowej. Przede wszystkim ceniłam Go jako lidera grupy Maanam i autora wielu wspaniałych utworów, wykonywanych przez tę kultową dla mnie grupę. Rzadko występował jako solista ale od czasu do czasu dawał wyraz swoim przemyśleniom, jak choćby w najsłynniejszym Jego "songu" pt. Oprócz
Natalia Sikora wygrała SuperDebiuty na tegorocznym festiwalu opolskim. a wcześniej ostatnią edycję "Voice of Poland". W Opolu zaśpiewała piosenkę Włodzimierza Wysockiego, nieodżałowanego rosyjskiego barda, zmarłego przedwcześnie przed wielu laty. Zaśpiewała wspaniale, ale ja chciałabym również przypomnieć wersję oryginalną. Więc oto dla Was: Włodzimierz Wysocki "Konie"



niedziela, 16 czerwca 2013

Żegnaj Kurko [*]

Wczoraj dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość. Nasza koleżanka blogowa Kurka Domowa nie żyje. Tak trudno uwierzyć, że to prawda, jeszcze trudniej pogodzić się z tą stratą.
Śp. Kurka-Mariola towarzyszyła mi niemal od początku mojej przygody z blogami. Była zawsze wielką optymistką, kochała ludzi, przyrodę i zwierzęta a zwłaszcza koty. Podziwiałam Jej piękne fotografie, na których utrwalała krajobrazy swych rodzinnych stron...łąkę, las, kwiaty, zwierzęta i zabytki Kotliny Kłodzkiej. Często też fotografowała ludzi a Jej portrety były naprawdę wspaniałe. Lubiła muzykę, lubiła tańczyć...kochała życie we wszelkich jego przejawach.
Od roku zmagała się z ciężką chorobą...z rakiem. Walczyła dzielnie, miała w sobie wiele siły i determinacji a przy tym nie traciła poczucia humoru. Wierzyliśmy, że wygra w tym nierównym pojedynku. Niestety, choroba pokonała Ją. Odeszła, ale na zawsze pozostanie w mej pamięci. Żegnaj Kurko...niech dobrzy Aniołowie opiekują się Tobą a Ty odpoczywaj na niebieskich łąkach....

wtorek, 4 czerwca 2013

Tam, gdzie Wisła wpada do morza...

Tradycyjnie w długi weekend czerwcowy wybieramy się z mężem  w podróż na krótki wypoczynek. Tak było i w tym roku a celem naszej wyprawy był Gdańsk. Dlaczego właśnie to miasto? Pewnie dlatego, że mam do niego ogromny sentyment a na dodatek niedaleko Gdańska znajduje się jedno magiczne miejsce, do którego zawsze wracam z radością i bijącym sercem. To Wyspa Sobieszewska, na której się urodziłam i spędziłam swoje dzieciństwo.
Zaraz po przyjeździe na Wyspę i zakwaterowaniu się w Sobieszewie pojechaliśmy do Świbna, gdzie kursuje prom, przewożący ludzi z jednej strony Wisły na drugą. Jest to również droga wiodąca ku Krynicy Morskiej. Tym razem jednak do Krynicy się nie wybieraliśmy. Zafundowaliśmy sobie pieszą wycieczkę brzegiem Wisły do miejsca, gdzie wpada ona do morza. Po drodze widoki fantastyczne. Roślinność zachwycała nas swą różnorodnością a dzikie róże zniewalały swym zapachem.  Obawialiśmy się nieco o pogodę, jednak i ona zrobiła nam miłą niespodziankę. Mimo późnej już pory było bardzo przyjemnie, ciepło i spokojnie. I ani śladu burzy! Na końcu naszej wędrówki mogliśmy podziwiać obszar przyrodniczy "Mewia Łacha"...niestety tylko z daleka, gdyż o tej porze roku odbywają się lęgi ptaków i aby ich nie płoszyć, ludzie nie mają tam wstępu.
Następnego dnia pojechaliśmy do Gdańska. Nastawiliśmy się na zwiedzanie zabytków, co w razie deszczu miało być bezpiecznym planem. Przeżyliśmy jednak kolejny szok pogodowy. W całym kraju deszcze a u nas piękne słońce. Jak widać mamy jakieś zasługi w niebie, że było dla nas tak łaskawe.
Zwiedziliśmy Ratusz, Dwór Artusa, Dom Uphagena i Bazylikę Mariacką. Wszystkie te miejsca zachwyciły nas pięknymi wnętrzami i niezwykłymi eksponatami. Udało nam się także wejść (z niemałym wysiłkiem) na wieżę Mariacką, skąd rozciągał się wspaniały widok na Gdańsk i okolice.
Z Gdańska pojechaliśmy szybką kolejką (SKM) do Sopotu. Tak dawno już tam nie byłam. Przed wejściem na molo tłumy ludzi. Okazało się, że w związku z festiwalem Dwa Teatry, który właśnie w tych dniach odbywał się w Sopocie, zorganizowano występy młodych aktorów, śpiewających stare piosenki. Część ludzi siedziała na zaaranżowanej widowni, my jednak postanowiliśmy pójść dalej...wgłąb morza, aby nacieszyć się jego widokiem i zaczerpnąć nieco zbawiennego jodu. Po drodze dolatywały nas dźwięki "Milorda" i innych pięknych piosenek w nowych aktorskich wykonaniach. Później wieczorem mogliśmy zobaczyć relację z tej imprezy w TVP Kultura.
Wróciliśmy późnym wieczorem zmęczeni ale i szczęśliwi.
Niedziela była ostatnim dniem naszego pobytu. Pogoda nadal nas zadziwiała. Choć w nocy padało, to ranek przywitał nas pięknym słońcem i dość wysoką temperaturą (24st.). Idealne warunki na plażę. A plaża w Sobieszewie jest najpiękniejsza na świecie! Szeroka i malownicza z pięknymi, naturalnymi wydmami. Niestety, woda w morzu zimna, więc o kąpieli nie było mowy. Ale mimo to byliśmy bardzo zadowoleni. Przed odjazdem wstąpiliśmy jeszcze do malowniczej nadmorskiej restauracji, aby się nieco pokrzepić i stamtąd ruszyliśmy w drogę powrotną. Jechaliśmy piękną nowo wybudowaną dwupasmówką a później ok. stukilometrowym odcinkiem autostrady. Po prostu bajka. Gdzieś tak przed Bydgoszczą wróciliśmy na ziemię. Pocieszałam się tylko jedną myślą...za miesiąc kolejna wyprawa...tym razem w góry.

                Przeprawa promowa w Świbnie

              Długi Targ na Starym Mieście w Gdańsku

           Z Janem Heweliuszem w Ratuszu Miejskim
       Zabytkowy piec w Dworze Artusa


           Panienka z okienka



   W domu bogatego Gdańszczanina Uphagena
   Widok z Wieży Mariackiej

  W Sopocie na molo

  Plaża w Sobieszewie
    Wisła a właściwie Przekop Wisły w Świbnie

   Tam, gdzie Wisła wpada do morza...